Trafiłem ostatnio na dyskusję dotyczącą ściągania. Podczas pisemnego egzaminu z niemieckiego w warszawskiej SGH student publicznie zgłosił wykładowcy, że jedna ze studentek ściąga z telefonu komórkowego. W myśl zasady przyjętej przez uczelnię przyłapanie na ściąganiu oznacza automatycznie ocenę niedostateczną. Studentka się przyznała i została ukarana.
Zgłaszający ściąganie student także został ukarany. Nagonka na niego ma miejsce przede wszystkim w sieci, ale z komentarzy widać, że część studentów chętnie przeniosłaby niektóre działania do świata realnego. Prześmiewcze memy, określenia typu: konfident, kapusta, frajer, sprawiedliwy wśród korposzczurów świata, wezwanie do oblepienia uczelni zdjęciami studenta z odpowiednią adnotacją itp.
Tłumaczenie? Ściąganie jest kwestią indywidualną każdego studenta, to jego wybór i kwestia jego sumienia. Oponenci podkreślają z kolei, że oszustwo jest oszustwem i nie jest to kwestia indywidualna, bo jego konsekwencje dotyczą wielu – oszukanych kolegów, którzy mimo że pracowali dostali gorszą oceną, wykładowcy wreszcie przyszłego pracodawcy – uważają, że zachowanie studenta było odważne. Jak czytamy w jednym z komentarzy, to zdarzenie pokazuje dwie skrajne postawy: cwaniaka, który zawsze sobie poradzi, jak potrzeba, to oszuka, a o to właśnie w dzisiejszych czasach chodzi (a określenie „cwaniak” w świadomości masowego odbiorcy ma zabarwienie pozytywne) i frajera, który na skróty iść nie chce.
Ta dyskusja nasuwa skojarzenie. Jak niedaleka droga dzieli plagę ściągania, od procederu przejmowania, kopiowania, wykorzystywania fragmentów ofert, całości pomysłów, koncepcji, przywłaszczania bazy, przejmowanie klientów itd. Parafrazując powiedzenie, czego się Jaś nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał, do czego się Jaś nie przyzwyczai, to jest szansa, że Jan nie będzie stosował.
Więcej czytaj w lipcowym wydaniu MICE Poland- dostępnym w prenumeracie